Tereny zielone dużych miast, ale i tych mniejszych, to oczywiste miejsca roślinnych inwestycji. Te tereny to liczące się miejsca zbytu produkcji szkółkarskiej, usług architektów krajobrazu i całej zielonej branży. Te ważne dla całego sektora miejsca są jednak zagrożone. Jak do tego doszło i co można z tym zrobić?
Czy tereny zielone dużych miast są korzyścią dla mieszkańców i środowiska? Jeśli tak, to dlaczego samorządy tak słabo je chronią? Czy to opieszałość w realizacji ustawy sprzed 20 lat? Czy presja inwestorów i deweloperów?
Tereny zielone dużych miast – duży potencjał dla zielonej branży
Zieleń miejska to liczący się sektor rynku nie do zignorowania dla nikogo z zielonej branży. Czy to już istniejące parki, zieleńce i inne tereny zielone, czy dopiero planowane.
To najczęściej spore inwestycje wymagające zarówno projektu, wykonania, jak i zaopatrzenia w rośliny. Nawet jeśli teren zielony ma być w swoim założeniu naturalny i bioróżnorodny (a do tego dąży się coraz częściej), to osiągnąć to można najczęściej dzięki roślinom dostarczanym ze szkółek.
Naturalnie zatem obecność terenów zielonych sprzyja szkółkarstwu i całej zielonej branży. Miasta mogą być poważnym, a czasem największym odbiorcą produkcji szkółkarskiej, o ile utrzymają dostatecznie duże tereny zielone.
Te jednak ciągle są zagrożone, a ich ochrona napotyka na wiele przeszkód i konfliktów interesów. Kontrola NIK wskazuje, że jedną z głównych przyczyn jest brak skutecznej ochrony prawnej tych terenów. Taką ochroną są miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego. Cóż, kiedy pokrywają one zaledwie nieco ponad 30% polskich miast i gmin.
Tereny zielone dużych miast zagrożone. Czyli: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz?”
Każda gmina powinna mieć miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego (MPZP). Powinna, ale – zgodnie z ustawą – nie jest to obowiązkowe. A skoro nie musi mieć, to najczęściej nie ma.
Czemu to ważne? Ponieważ tereny zielone dużych i mniejszych miast są tym stanem rzeczy zagrożone. Jak?
Brak tych planów powoduje, że urzędy wydają decyzję o warunkach zabudowy (WZ). Te zaś nie zawierają wiążących zapisów co do terenów zieleni.
W decyzjach WZ nie umieszcza się żadnych zakazów, nakazów, ograniczeń, które by chroniły środowisko. Prawo na to nie pozwala. Skoro takich zapisów nie ma, to inwestor lub deweloper nie bierze ich pod uwagę, a środowisko na tym na ogól cierpi.
Jedynie plany zagospodarowania przestrzennego są skutecznym instrumentem prawnym w rękach samorządów, chroniącym cenne tereny zielone przed zabudową.
50% terenów zielonych zagrożonych zabudową
Takie są wnioski z kontroli NIK. Samorządy albo w ogóle nie miały planów zagospodarowania przestrzennego, albo ich tworzenie trwało od lat. Nawet kilkunastu – w skrajnych przypadkach.
Co ważne. Bez tych planów samorządy nie miały kontroli nawet nad zagospodarowaniem tych terenów zielonych, które same zidentyfikowały jako przyrodniczo cenne i chciały wyłączyć z zabudowy. Mogły co najwyżej odroczyć wydanie WZ na maksymalnie 9 miesięcy. Czyż w takim wypadku nie powinno się odroczyć wydania WZ do czasu objęcia tych terenów planem zagospodarowania przestrzennego? Takie rozwiązanie rekomenduje NIK.
Ustawa o zwalczaniu COVID-19. Cios w zielone serce
W skrócie: ustawa ta dopuszczała zabudowę obszarów przyrodniczych bez zważania na postanowienia dotyczące planowania i zagospodarowania przestrzennego.
W rezultacie w skali Polski do jedynie 3 urzędów miast trafiły informacje od inwestorów. Te miasta to: Warszawa, Kraków i Tarnów. Inwestycji było w sumie 70. Co przy 585 inwestycjach realizowanych na podstawie ustawy COVID-19 daje niezbyt pokrzepiający obraz sytuacji.
Jednocześnie NIK stwierdził, że niemal połowa z tych 585 inwestycji nie była zgodna z celami ustawy „covidowej”.
Tereny zielone dużych miast zagrożone brakiem planów MPZP
Czemu akurat tereny zielone dużych miast? Dlatego, że w największych miastach Polski presja deweloperów i inwestorów usiłujących pozyskać tereny pod swoje inwestycje jest największa. Rosnące ceny nieruchomości sprawiają, że najbardziej opłaca się inwestować w dużych miastach na tanich terenach. I takie tereny to niejednokrotnie tereny zielone, łąki, nieużytki mogące stać się zagospodarowaną zielenią miejską, itp.
Problem jest dość zróżnicowany w skali kraju. Najmniejsze pokrycie powierzchni miejscowymi planami zagospodarowania przestrzennego miały:
- Rzeszów (15,9%)
- Kielce (17,7%)
- Zielona Góra (17,9%)
Na przeciwległym krańcu są takie miasta jak:
- Kraków (68,7%)
- Gdańsk (65,4%)
- Wrocław (59,8%)
Kraków wybija się również w 2 kategoriach.
Pierwsza: Zakup terenów przez miasto z przeznaczeniem na tereny zielone. Kraków kupił ich najwięcej w Polsce, ponad 96 ha.
Druga: Największy przyrost powierzchni objętych miejscowymi planami zagospodarowania przestrzennego (MPZP)
A jak jest w mniejszych ośrodkach?
Ogólnie można powiedzieć, że różnie. Są takie miasta na prawach powiatu, które są pokryte w 100% MPZP:
- Chełm
- Zamość
- Chorzów
- Rybnik
- Siemianowice Śląskie
Na przeciwległym końcu są:
- Radom (16%)
- Wałbrzych (21,7%)
- Piotrków Trybunalski (25,5%)
Jeszcze większe dysproporcje są w miastach powiatowych. 31 miast na 267 jest w całości (100%) pokryte Miejscowymi planami zagospodarowania przestrzennego. Ale są też takie, które mają takie plany zaledwie kilku procent swoich terenów. A nawet znalazło się jedno, które nie ma nic (0%).
W pozostałych miastach i gminach wygląda to następująco. Na ponad 2 tys. miast i gmin aż 23% z nich jest w całości (100%) pokryte MPZP. Jednak 42% z nich ma ten współczynnik mniejszy niż 10%.
Czy brak MPZP to jedyne zagrożenie?
Nie. Tereny zielone dużych miast są zagrożone nie tylko zabudową deweloperską. Innym poważnym zagrożeniem jest wycinka drzew w mieście. Drzewa spełniają wiele funkcji i dają wymierne korzyści i oszczędności dla budżetu samorządu. Nie wspominając o ich funkcji regulującej klimat i wpływającej dodatnio na stan zdrowia mieszkańców. Stanowią też o atrakcyjności danego terenu i miasta.
A jednak zbyt często się je wycina. Zbyt często wydaje na pozwolenia wycinkę. Jednak i kary są zbyt niskie, by szukać alternatywnych rozwiązań i podczas inwestycji. Wycięcie drzewa po prostu się bardziej opłaca niż uwzględnienie go, na przykład, w projekcie deweloperskim.
Prawo mówi, że w miejsce wyciętego drzewa powinno się zasadzić nowe. Abstrahując od tego, że nowe małe drzewo nie zastąpi w żaden sposób korzyści z drzewa dużego, to nawet tutaj nie zawsze postępowano zgodnie z prawem. NIK ujawnił, że w 10 skontrolowanych dużych miast na 19, na terenach miasta posadzono mniej drzew niż wcześniej wycięto.
Na szczęście pozostałe 9 miast posadziło więcej nowych drzew. Co jest posunięciem właściwym, jeśli poważnie myślimy o skompensowaniu straty dużego starego drzewa.
Co można zrobić by chronić tereny zielone dużych miast?
NIK przedstawił swoje rekomendacje. Są nimi zmiany prawne, które nakazywałyby gminie prace nad planami miejscowymi terenów pełniących funkcje przyrodnicze. Zmiany prawne zawiesiłyby wydawanie warunków zabudowy do czasu przyjęcia MPZP.
Jednocześnie NIK postuluje wprowadzenie podstawy prawnej, by do warunków zabudowy wprowadzić nakazy, zakazy, dopuszczenia i ograniczenia w zagospodarowywaniu terenu wynikających z potrzeb ochrony środowiska.
NIK też wskazuje na konieczność zdefiniowania pojęcia powierzchni biologicznie czynnej i wprowadzenie podstawy prawnej do skutecznego ustalania jej minimalnej powierzchni.
Niestety prawo, nawet najlepsze, to za mało. Raport NIK przytacza przykłady na to, że były przypadki, kiedy to zmieniono miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, aby mogły powstać inwestycje.
Czego trzeba więcej? Chęci i woli podejmujących decyzje organów samorządowych. Ich świadomości korzyści, jakie przynoszą ich powiatowi czy gminie tereny zielone, drzewa i krzewy. Nie dla każdego radnego jest to oczywiste. A przecież nie brakuje przykładów na to, że tereny zielone, parki zwiększają atrakcyjność danej miejscowości. Może stać się jej chlubą cieszącą się zainteresowaniem mediów. To przyciąga odwiedzających, ale też inwestycje.
Dobrze też, gdy władze samorządowe czują społeczne poparcie dla swoich prośrodowiskowych decyzji. Jeszcze lepiej, gdy takie podejmują wsłuchując się w potrzeby mieszkańców. I to właśnie również na mieszkańcach ciąży współodpowiedzialność za ochronę bardzo cennej zielonej przestrzeni. Zwłaszcza w dużych miastach.
Zjednoczeni mieszkańcy nie raz dali przykład, że wspólnymi siłami mogą zablokować działania godzące w ich interesy lub wywrzeć nacisk na odpowiednie decyzje władz lokalnych.
Artykuł powstał na podstawie materiałów i z wykorzystaniem danych przedstawionych przez NIK i GUS.