Gatunki rodzime. Czy zawsze są najlepszym wyborem?

Andrzej Kujawa, Szkółka Roślin Ozdobnych „Bąblin” w Bąblinie

Lipa drobnolistna - gatunem rodzimy. Zbliżenie na jej liście
Fot. I. Stelmasiewicz

Gatunki rodzime. Od pewnego już czasu ten temat porusza architektów krajobrazu, ekologów, szkółkarzy i inwestorów. Zauważalny i ważny trend powrotu do natury obudził zainteresowanie gatunkami rodzimymi. I bardzo dobrze. Czy jednak zawsze i wszędzie jest to najlepsza alternatywa?
Na to pytanie odpowiada nasz ekspert – Andrzej Kujawa ze Szkółki Roślin Ozdobnych „Bąblin” w Bąblinie.  

Wszystkim nam, miłośnikom natury, profesjonalistom od zieleni, samorządowcom, obywatelom dnia codziennego w parku spędzonego, szkółkarzom, amatorom i zawodowcom – każdemu, bez wyjątku, zależy na dobru polskiej przyrody. To łączy nas wszystkich. Nie znam nikogo, kto myślałby inaczej. Ten dobrostan jest naszym wspólnym frontem i celem. Dbajmy o niego. 

Taką trochę przekształconą namiastką natury i jej naśladownictwem jest tworzona przez zawodowych ogrodników zieleń w obrębie ludzkich siedzib mieszkalnych. Także ta w miastach, parkach i przy drogach. Tworzenie tej mimikry przyrody ma niezwykle duże znaczenie dla samopoczucia, estetyki i zdrowia.

Czy tylko dobre to co rodzime?

Automatycznie nasuwa się pomysł, by korzystać tylko z rodzimych i lokalnych gatunków.
Okazuje się, wbrew potocznej opinii, że nie wszędzie te rodzime gatunki spełniają swą rolę.
Nie zawsze wytrzymują bowiem zanieczyszczenia powietrza i gleby lub mają ograniczoną wartość ozdobną. Nie dają rady w centrach miast i w wielkich aglomeracjach.

Nikogo nie namawiam do sadzenia sosny czarnej, dębu błotnego, judaszowca kanadyjskiego i lipy srebrzystej w lesie czy w remizie śródpolnej. Jednak, gdy tworzymy zieleń miejską, ogrody przydomowe, drzewostan przy drogach i autostradach, parki miejskie i zwykłe skwery czy rabaty (w celu poprawy jakości powietrza i wilgotności, samopoczucia, walorów ozdobnych), okazuje się, że stereotyp o przewadze rodzimych gatunków nad obcymi „pęka jak bańka mydlana”.

Gatunki rodzime nie radzą sobie wszędzie

Napiszę więcej! Znam wiele takich przykładów, gdzie sosna pospolita zamierała od nadmiaru soli w glebie, a ostały się tylko sosny czarne. W moim rodzimym miasteczku – Obornikach – około 25 lat temu na rynku posadzono trzy drzewa: wiąz i dwa ambrowce amerykańskie. Nie wiem, co autor miał na myśli, czy to przypadek czy świadomy skład, ale rosną do dziś: jeden rodzimy i dwa obce w jednej grupie.

Rodzimy jest dziś najsłabszy, niedopasowany do soli, zanieczyszczeń komunikacyjnych, ograniczonej powierzchni wegetacji.
Tymczasem ambrowce amerykańskie rosną w pełnej kondycji, jakby u siebie w dolinie Potomaku się usadowiły. A to klepisko z asfaltami dookoła, odymione zimowym ogrzewaniem i wyziewem automobilu.

Potwierdza się to i w innych lokalizacjach. Nie wyobrażam sobie, by zrezygnowano w miastach z: oliwników, sosny czarnej, forsycji, miłorzębu, daglezji zielonej (parki miejskie), gruszy drobnoowocowej, lipy srebrzystej, rokitnika (rodzimy w Słupsku, obcy w Katowicach), dębu błotnego, pęcherznicy kalinolistnej, perukowca podolskiego, runianki japońskiej etc. Obcy nie znaczy zły i gorszy!

Dla obiektywizmu trzeba tutaj zaznaczyć, że wraz ze zmianami klimatycznymi pewne gatunki, do tej pory nieszkodliwe i sterylne, mogą rozpocząć ekspansję. Jednak zachowajmy rozsądek, obserwujmy. 

Nieporozumienie wynika najczęściej z nieodróżniania gatunków obcych od inwazyjnych.

Niektórzy, mniej skupieni na podnoszeniu swych kwalifikacji urzędnicy wrzucają wszystkie te gatunki „do jednego worka”. Klasyfikują te obcego pochodzenia jako gorsze i nie przystające do naszej walki o swojską, rodzimą przyrodę. Jak coś się przyjmie, to trzeba w tym trwać, choćby rozsądek, obserwacje i wiedza podpowiadały co innego. 

Brak postów do wyświetlenia

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.